sobota, 6 lipca 2013

Wygrani przegrani

           Nareszcie wakacje, i co w związku z tym? Jest więcej czasu na pisanie bloga, jest więcej czasu na "nic nie robienie" i wreszcie jest więcej czasu na ukochany sport a dokładniej tenis i najpiękniejszy turniej w kalendarzu ATP - Wimbledon. Tak naprawdę od czasu poczucia prawdziwej wolności w drugim tygodniu tego wspaniałego turnieju mogę się nim cieszyć w stu procentach. Wcześniej gdy na głowie były jeszcze niestety inne obowiązaki tego spokoju nie było, zawsze był dylemat - obejrzeć jeszcze jednego gema czy przeczytać stronę notatek. Zazwyczaj kończyło się wyrzutami sumienia i obejrzanym kolejnym gemem. Teraz od 1.07 ten dylemat już nie występuje.
        W tym roku Wimbledon jest wyjątkowy. Nie tylko za sprawą wspaniałych występów Polaków, lecz także niesamowitych sensacji w postaci odpadania we wczesnych rundach murowanych faworytów do co najmniej półfinału, niezliczonych kreczów, czy cudownych, pozostających na długo spotkań. Na przykład takich jakie miały dziś miejsce. Oglądam tenis bardzo długo ale już teraz wiem że te mecze zostaną na długo w mojej pamięci jako jedne ze wspanialszych jakie widziałem. A także Ci zawodnicy dla których poświęcony jest ten tytuł "Wygrani przegrani". Przegrani bo oczywiście nie sprostali rywalom i pożegnali się z Wimbledonem w półfinale, a wygrani bo zyskali uznanie wśród obserwatorów i od samych pogromców. Ten pierwszy z dzisiejszych "wielkich" Juan Martin Del Potro mimo kontuzji nogi, która uniemożliwiała momentami grę do jakiej nas przyzwyczaił wspinał się na wyżyny swoich umiejętności. Ciężko wspomnieć o jakimś zagraniu bo trzeba by cały mecz obejrzeć aby zobaczyć z jakim poświęceniem grał Argentyńczyk. W 4 secie obronił dwie piłki meczowe w tym jedną przy serwisie rywala. W piątym słaniał się na nogach, ledwo oddychał, momentami stawał podpierając się rakietą aby złapać odrobinę tchu i mimo sympatii większości publiczności, która bardzo docenia taki wysiłek przegrał. Ale jego potężne zagrania i mądre odpowiedzi na zagrania Serba pozostaną długo w pamięci. Oczywiście nie wolno też zapominać o Novaku Djokoviciu, który też miał chwile słabości, ale potrafił sobie z nimi poradzić. Też grał fenomenalnie wybraniając piłki do których 90 % zawodowych tenisistów nawet nie próbowałaby biec. Lecz to miała być przystawka do głównego dania na dzisiejszym Wimbledonie, którym był pojedynek pierwszego w historii polskiego półfinalisty Wimbledonu. Mecz okrzyknięty meczem 100-lecia nie zawiódł naszych a na pewno moich oczekiwań. Jerzy Janowicz grał fenomenalny tenis, słał cudowne forhendy pod końcową linię, które w większości odbijał jeszcze lepszy dzisiaj Szkot Andy Murray. Polak wytrzymywał długie wymiany z drugą rakietą świata będąc ku zdziwieniu publiczności w wielu lepszy. Jedynie serwis nie był taki wymarzony jak być powinien u Jurka. Może dzięki temu malkontenci, którzy uważali że Janowicz to tylko serwis dzisiaj się przekonali że Jerzy bez serwisu też potrafi grać i zapewne by wygrał gdyby po drugiej stronie nie stał Andy Murray, który grał dziś nadzwyczaj dobrze. Świadczy o tym liczba asów, ilość
niewymuszonych błędów, których było zaledwie 15 co daje prawie 4 błędy na set! Często w jednym gemie popełnia się tyle błędów co Murray popełnił w całym secie. Szkoda, wielka szkoda Jerzego bo finał był w zasięgu ręki szczególnie w 3 secie gdzie prowadził 4:1 i stracił 5 gemów z rzędu. Jednak dla mnie on i tak jest już bohaterem. Za to że nie przestraszył się utytułowanego rywala, tych trybun z których dało się wyczuć wielkie wsparcie dla Szkota. Za to że doprowadzał rywala do szewskiej pasji tymi skrótami i zmuszał go do solidnych przebieżek. Oraz za to, że po prostu walczył, mimo momentami beznadziejnej sytuacji. Wyobrażam sobie co musiał czuć kiedy grał punkt życia, każda piłka szybka w korcie pod końcową linię a rywal do wszystkiego dochodzi i na koniec gra kończącą piłkę. Wielu od razu by się załamało i poddało mecz, Jerzy grał do końca i za to mu chwała.
           Po raz kolejny sport uczy życia. Można powiedzieć że mecz tenisowy to trochę takie nasze życie. Zaczynamy mecz trochę speszeni niewiedząc co nas będzie czekało. Potem z każdą kolejną piłką zaczynamy sobie go układać tak jak sami byśmy chcieli nie czekając na rywala. I tylko od nas zależy, od naszej gry jaką przewagę, albo stratę sobie wypracujemy. W trakcie będą spektakularne sukcesy, lub sromotne porażki. I na koniec przegrana lub wygrana, jednak często nie jest najważniejsze czy szybko przegramy lub zwyciężymy po ciężkich bojach, ważne będzie to, jak zagramy w tym spotkaniu, jeżeli z walką o każdą piłkę, bez myśli o przedwczesnym kreczu tylko z ciągłą determinacją i zaangażowaniem to wtedy po latach każdy zapomni wynik końcowy a będzie pamiętał naszą grę i to co robiliśmy w tym spotkaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz